Kiedy można mówić o magii kina? Wtedy, gdy po seansie widzowie pozostają wbici w fotel z głowami, w których kłębią się przemyślenia na temat samego filmu i otaczającego ich świata. Ruben Östlund stworzył opowieść o nierównościach społecznych, obok której nie da się przejść obojętnie. Otrzymał za nią już po raz drugi w życiu Złotą Palmę. „W trójkącie” wywołuje wiele emocji – zaskakuje, wywołuje obrzydzenie, a także niekomfortowy śmiech. Jedno jest pewne – dla tej mieszanki sprzecznych emocji warto poświęcić pieniądze na bilety do kina.
Akt pierwszy – krytyka przemysłu modowego
Satyra Östlunda już na samym początku wyśmiewa przemysł modowy, w którym dominuje podział na tych bardziej majętnych oraz tych, którym muszą wystarczyć słabej jakości ubrania z sieciówek. Już sam zwiastun filmu kieruje uwagę widza na głównego bohatera – supermodela Carla (Harris Dickinson). On i jego dziewczyna Yaya (Charlbi Dean) borykają się z rozmaitymi problemami. Twórcy skłaniają odbiorców do refleksji nad odwróceniem tradycyjnych ról płciowych i równością, która istnieje jedynie w teorii – jest ona hasłem przewodnim pokazu mody, w którym udział bierze dziewczyna.
Na końcu pierwszego aktu zdemaskowane zostaje zakłamanie branży, która jest światem głównych bohaterów. Są oni bowiem nie tylko supermodelami, ale również influencerami. Yaya widzi w tym związku korzyści, które umożliwią jej zdobycie jak największej liczby followersów. Dla niektórych sposób, w jaki krytykowane jest popularne życie na pokaz oraz funkcjonowanie celebrytów może być banalny, lecz da się wytłumaczyć to charakterystycznym dla filmu przerysowaniem. Im dłużej trwa film, tym bardziej Östlund pozwala sobie na ukazanie karykaturalności bogaczy.
Sprawdź również recenzję filmu Ania
Właściwa podróż i problem dysproporcji społecznych
To właśnie w środku filmu dzieją się najistotniejsze dla fabuły zdarzenia, choć również tutaj akcja nie jest nazbyt szybka. Widzowie obserwują luksusowe życie, które jest jednak piękne tylko z wierzchu. Atrakcyjne widoki, wykwintne dania, duża ilość szampana – wszystko to jest okraszone widmem katastrofy, a jednocześnie stanowi zwiastun kolejnego aktu. Szwedzki reżyser dba o zapewnienie widzom szerokiego wachlarza emocji. Mieszają się tu ze sobą różne typy humoru – ironia, groteska, humor wisielczy, a także – ukazany niezwykle obrazowo – humor fekalny. Nie ma tu miejsca na subtelność. Twórcy od samego początku raczą widza obrazami okrutnych i wyrachowanych elit społecznych, których życie ma niewiele wspólnego z tym realnym dla nas.
Bohaterów nie da się jednak traktować poważnie, są oni bowiem mocno przerysowani. Można postawić tu tezę, że jest to zabieg celowy – skoro ludzie nie są prawdziwi, wyśmiewanie ich krzywd nie będzie nieetyczne. Lecz jednocześnie pojawia się kolejne pytanie – jeśli nie są to prawdziwi ludzie, a jedynie ich wyobrażenie, czy omawiany problem ma szansę być prawdziwy? W ostatnich latach w kinach można było zobaczyć dość dużo filmów poruszających tematykę nierówności społecznych, np. „Parasite”. Czy można powiedzieć, że „W trójkącie” radzi sobie z tym tematem równie dobrze? Östlund z pewnością podołał przedstawieniu zagadnienia nierówności w formie przystępnej i spójnej dla odbiorcy. Udało mu się przykuć uwagę widza na długo i zapewnić mu wachlarz skrajnych emocji, które zostają z nim po seansie. Nieodłączną częścią produkcji jest humor.
Trudno przejść obojętnie przede wszystkim obok scen z “kapitalistyczną rosyjską świnią” (Zlatko Buric) oraz z zadeklarowanym marksistą i kapitanem jachtu (Woody Harrelson). Nie można zarzucić twórcy, że humorystyczne wstawki mają za zadanie odwrócić uwagę od reszty treści i stanowić jedynie przerywnik – żarty dotyczą bowiem m.in. dysproporcji związanych z niepłaceniem podatków przez bogaczy, pojawiają się cytaty Marksa czy Lenina. Choć treści te wzbudzają śmiech, wielu widzów może jednocześnie odczuć niepokój i dyskomfort mające związek z myślami o wymienionych problemach.
Zobacz także o czym jest Uśmiechnij się
Wielki finał?
Finał filmu wydaje się być satysfakcjonujący. Reżyser oszczędził bowiem widzom naiwnego pocieszenia, które znacznie spłaszczyłoby znaczenie filmu. Można mu jednak zarzucić brak wyposażenia bohaterów w pewną głębię, która umożliwiałaby odbiorcom lepsze wczucie się w ich losy. Nie chodzi tu jednak o zdarzenie pokroju wewnętrznej przemiany Yayi lub Carla.
Podsumowując, film ma cyniczny i pesymistyczny wydźwięk, który podkreśla dodatkowo pustkę postaci i świata „późnego kapitalizmu”, znanego nam równie dobrze, co oglądanym bohaterom. Reżyser pokazał, że jego głowa jest pełna pomysłów, dzięki czemu widz pochłania produkcję z zapartym tchem, jednocześnie prowadząc refleksję nad istotą omawianych problemów. Po opuszczeniu seansu jego głowa jest pełna myśli dotyczących zarówno świata, jak i samego filmu.
Można go bowiem analizować godzinami, odkrywając wciąż nowe smaczki. „W trójkącie” to więc zdecydowanie produkcja warta uwagi. Osoby, które wahają się, czy warto zobaczyć ją w kinie, nie powinny zwlekać dłużej i zakupić bilety już teraz.
Czytaj też czy warto zobaczyć film Johnny