W październiku do kin trafił film „Ania” mający przybliżyć życie prywatne i zawodowe przedwcześnie zmarłej aktorki Anny Przybylskiej. Kiedy w Polsce rozeszła się informacja o jej śmierci, wielu z nas nie mogło w to uwierzyć. Czy produkcja Michała Bandurskiego i Krystiana Kuczkowskiego spełniła oczekiwania widzów? Tego można przekonać się po przeczytaniu poniższej recenzji!
Film „Ania” doprowadzi widzów do łez
Anna Przybylska była aktorką docenianą przez większość z nas. Nie tylko przez wzgląd na talent, ale również naturalność i autentyczność. Nigdy nie uderzyła jej do głowy przysłowiowa woda sodowa, a rodzina była dla niej znacznie ważniejsza niż kariera zawodowa. Jednak bez przeszkód można ją opisać jako osobę spontaniczną, wesołą i czerpiącą z życia całymi garściami, ale niestety nie dano jej się długo nim nacieszyć. Piątego października 2014 roku dotarła do nas smutna wiadomość o jej śmierci, a dopiero po ośmiu latach powstał film pokazujący Annę Przybylską z prawdziwej strony. Wbrew pozorom twórcy nie mieli zbyt wiele pracy, ponieważ większa część produkcji to po prostu wspomnienia osób, które były blisko aktorki.
Zdjęcia i nagrania udostępnione przez Jarosława Bieniuka (partnera Przybylskiej) oraz wypowiedzi współpracowników i rodziny sprawiły, że reżyser oraz reszta produkcji musieli poskładać je jedynie w spójną całość. W rzeczywistości dla widzów najbardziej poruszające są momenty na materiałach przekazanych przez Bieniuka. Głównie dlatego, że widać na nich nie aktorkę, a szczęśliwą matkę i partnerkę. Taki obraz pozwala nam na ujrzenie kobiety, która robi karierę, ale najlepiej czuje się w otoczeniu bliskich. Ania bawiąca się z dziećmi, spędzająca czas z mężem, czy też opowiadająca o tym, jak w innym kraju mogła odetchnąć, ponieważ nie była traktowana jak gwiazda, to momenty doskonale pokazujące, że ona wcale nie chciała całej tej otoczki, która wiąże z wykonywaniem się zawodu aktorki. Dla niej to była wyłącznie praca.
Co ciekawe, początkowym zamysłem twórców było stworzenie produkcji typowo fabularnej, ale ten pomysł szybko spotkał się ze sprzeciwem rodziny. Ich zdaniem film nie oddałby tego, jaka naprawdę była Anna Przybylska. Tym sposobem powstał dokument, który od października 2022 roku można zobaczyć na wielkich ekranach.
Sprawdź również o czym jest Bullet Train
Dlaczego właśnie „Ania”?
Nie można zaprzeczyć, że kiedy do widzów dotarła wiadomość o tym, że ma powstać film o Annie Przybylskiej, pojawiło się wiele wątpliwości. Głównie część osób zaczęła zastanawiać się, dlaczego to właśnie ona zasłużyła sobie na takie wyróżnienie. Patrząc na ten aspekt z czysto zawodowego punktu widzenia, można odważyć się i powiedzieć, że niczym szczególnym. Popularność aktorka zyskała dzięki roli Marylki w „Złotopolskich”. W kolejnych latach można było ją także oglądać na dużych ekranach w filmach takich jak „Sezon na leszcza”, „Kariera Nikosia Dyzmy”, czy „Klub szalonych dziewic”.
Niewątpliwie Przybylska zapadła również w pamięć dzięki roli doktor Karinki w serialu komediowym „Daleko od noszy”. Jednak prawda jest taka, że żadna ze wspomnianych produkcji grane przez nią postaci nie odznaczały się niczym wybitnym. Z drugiej strony, jeśli spojrzeć na historię matki i żony zdolnej zrobić dla swojej rodziny naprawdę wiele, która zbyt wcześnie musi podjąć walkę z rakiem, z całą pewnością zasługuje na własny film. To właśnie Anna Przybylska dla mnóstwa osób okazała się inspiracją, a jej śmierć pokazała, że życie jest zbyt krótkie, aby marnować je na błahe sprawy, a trzeba się cieszyć tym, co daje nam los.
To prawda, że w Polsce codziennie na raka umiera czyjaś matka, córka, czy siostra. Z tym, że nikt nie poszedłby do kina na film o zupełnie obcej osobie. Przybylska, mimo że sama twierdziła, iż nie przygotowuje się do swoich ról, a na planie jest po prostu sobą, nie mogła liczyć na światową karierę, ale zyskała sympatię widzów. Przez kolejne lata zostanie zapamiętana jako osoba energiczną, charakterną, wesołą i sympatyczną.
Zobacz także czy warto obejrzeć Uśmiechnij się
Czy warto iść do kina na film „Ania”?
Każda recenzja powinna odpowiadać na pytanie, czy dany film warto obejrzeć. W przypadku „Ani” taka odpowiedź jest jak najbardziej twierdząca. Chociaż nie udaje się nam poznać w trakcie seansu zbyt wielu faktów z życia zawodowego aktorki, to jej życie prywatne z całą pewnością powinno skłonić nas do refleksji i uświadomienia sobie, że należy otaczać się jedynie wartościowymi osobami, które w razie potrzeby będą skłonne podać nam pomocną dłoń i zrobią wszystko, aby być przy nas.
Niestety bardzo ciężko jest obiektywnie ocenić produkcję. Szczególnie, że aktorka została pokazana jako osoba nieskazitelna, bez żadnych wad, a przecież każdy z nas je ma. Chociaż nie można się temu dziwić, skoro w filmie wystąpiły jedynie najbliższe osoby Ani, które przez jej śmierć pewnie nawet nie pamiętają lub nie chcą pamiętać jej błędów bądź potknięć. Być może, gdyby Anna Przybylska nadal byłaby wśród nas, jej historię przedstawiono by w nieco innym świetle, ale tego nie przyjdzie się nam już dowiedzieć. Film na pewno wzrusza i daje do myślenia, a jeszcze długo po seansie nie da się go zapomnieć.
Czytaj też recenzję Black Adam